niedziela, 4 października 2015

Iron Run - Krynica 2015 - epilog. Dokonało się.

To już prawie miesiąc od ukończenia wymagającego wyzwania sportowego jakim było ukończenie Iron Run w Krynicy we wrześniu 2015. Po trzech dniach ciężkich zmagań z bólem, niewyspaniem, nie raz głodem i pragnieniem udało mi się zakończyć zawody na 40 miejscu. Pełni mnie to satysfakcjonuje.

 Iron Run - Family foto 2015



Wszystko zaczęło się w piątek 11 września ok godziny 16.00 na deptaku w Krynicy wystartowałem w pierwszym biegu całego cyklu - Krynickiej Mili.
Nie ukrywam że chociaż w tym biegu chciałem jakoś zaistnieć i pokazać się wysokim miejscem w protokole :). No niestey jak to często bywa trzeba mierzyć siły na zamiary i mi się nie udało. Podzielono nas na dwie serie do 40 i powyżej 40 lat. Ja oczywiście startowałem w tej młodszej i zająłęm w niej 4 miejsce choć przez 3/4 dystansu byłem 2.
Milę przebiegłem w 5:19 (limit 7 minut) - w generalce byłem 8 a w kategorii wiekowej - 4.

Po 64 km - nie widać co ?? xd

Chwila wytchnienia minęła bardzo szybko i o godzinie 18.05 już stałem na linii startu do biegu na 15 km. Nigdy nie lubiłem tego dystansu jakoś 15 km nie leży mi - podobnie jak 800 metrów za czasów mojej nazwijmy to "młodzieżowej świetności". W tym biegu limit czasowy wynosił 1:40. Wciąż rozpierałą mnie energia i chyba tę górską 15 pobiegłem za szybko jak na mnie i moje przygotowanie tj. 1:08.20. Tak, tak wiem co to za wynik ale biorąc pod uwagę że pierwsze 7,5 km to prawie sam podbieg to można uznać to za dobry wynik. Pozatym wyszedł poważny błąd, a mianowicie w pewnym momencie zapomniałem że czeka mnie jeszcze 6 trudnych biegów.

Piątkowy ciepły wieczór zakończyłem o godzinie 22.35 dobrze już znaną mi trasą w Biegu Nocnym na 5 km. Trasa piątki pokrywała się z wcześniej przebiegniętą piętnastką - czyli 2,5 w górę i 2,5 w dół. Cóż limit wynoszący 30 minut nie był dla mnie problemem. Ale w tym biegu poczułem że Iron to nie przelewki i zacząłem odczuwać zmęczenie. Wynik z piąteczki to 22:13.

Nie ma jak dobry bufet 

Cóż pozostało kilka godzin na sen. Pobódka w sobotę o 5.00 bo o 6.00 wyjazd do Rytra gdzie czekał mnie start na 64 km w prawdziwie górskim "szlakowym" terenie. O 8.00 wyruszyłem w trasę. Łatwo nie były podejścia pod Radziejową, Wiercholmę, Runek ehhh to nie do opisania. Walka z samym sobą, swoimi słaościami no i czasem - tu limit wynosił 12 godzin. Udało się metę przekroczyłem z czasem 9:45.10. Sądziłem że duży zapas nad limitem pozwoli mi wypocząć i zregenerować się lepiej do minimaratonu jaki miałem jeszcze przed sobotnim snem. Jednak znowu się pomyliłem. Zakwaszenie w mięśniach miałem tak duże że bałem się czy utrzymam limit na 4,2 km (niby po płaskim). Cóż 22.05 melduje się na starcie wiem że limi to 25 minut. Wydaje się aż 25 minut ale nogi czują już duży respekt do pokonanego dystansu. Do tego jeszcze coraz bardziej roztacza się wizja niedzielnego Koral Maratonu. No wieczorny minimaraton zaliczony na 19:48. Był to tylko mini a ja czułem się jak po prawdzimwym. Zmęczenie się kumulowało. Nie patrzyłem wgl. na stoper wynik mnie zdziwił że na takim zmęczeniu udało mi się 20 połamać.

Przetrwałem dwa dni walki i zmagań. Pozostała już tylko i aż niedziela. Początek o 8.30 Koral Maratonem. Limit 4 godziny 30 minut. To była istna męka i tragedia. Powiedzmy że do 12 km było ok a potem ściana za ścianą. Czegoś takiego w maratonach a mam już ich kilka na koncie nie przeżyłem. Wspomniałem o tych 12 km że były super - bo były i biegnięte były ze średnią po 6.00/km. To był dla mnie szok że kryzys dopadł mnie już tak szybko i tak boleśnie i do tego powtarzał się co chwila. Na metę dotarłem ledwo w limit uzyskując czas 4:25.02.

Góry - Krynica to piękne widoki.

Zdążyłem tylko złapać wodę i już musiałem pakować się do autobusu by zostać przewiezionym pod wyciąg kolejki gondolowej na Jaworzynę Krynicką. Całe szczęście bez limitu czekała mnie tam walka z tą górą. Trasę wiodącą nartostradą pod górę pokonałem w 38:20. i przyznam szczerze że w mojej "karierze" był to jedyny bieg który cały przeszedłem...jak tam było można biec?? - nie wiem choć byli tacy co biegali i dystans zrobili poniżej 20 minut.

Po przekroczeniu mety została już tylko godzina do ostatniego startu na 1 km. Trasa wiodłą tak jak na Krynickiej Mili po deptaku. No i ukończyłem nie czując już wgl stóp z rozwalonymi paznokciami (w zasadzie wyrwanymi). 5:01 to czas z kilometra - ale takiego honorowego przetruchtanego. Choć sam nie wiem czy potrafiłbym szybciej tego dnia, po tym wszystkim.

Paznokcie u niektórych palców to już historia. Pierwsze dwa, trzy dni po Ironie to ból. 
Ale warto było.

I stało się jestem Iron Runem. Ukończyłem rywalizację na 40 miejscu w gronie 16:49:13. Przyznam że korci mnie start w przyszłym roku. ;)

Rozsądek jednak mówi by zaprzestać by się już aż tak nie forsować. Ciągnie tęsknota do biegania na stadionie. W głowie turlają się pomysły powrotu do 400 metrów. Jest ku temu okazja. Od stycznia 2016 będę już weteranem więc odpowiednie dla mnie Mistrzostwa Polski itp.
Pomału się zbieram do tego choć będę musiał trochę z tymi przygotowaniami przyspieszyć by jeszcze w życiu coś osiągnąć w tym pięknym sporcie. A jeśli chodzi o ulicę to cóż piąteczki mi wystarczą tak treningowo dla frajdy, bo ambitne plany są ważne ale czerpanie radości ważniejsze.

Swoim doświadczeniem typowo amatorskim w biegach długich i ultra zamierzam się dzielić jako trener indywidualny...ale o tym wkrótce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz